Powrót do aktywności fizycznej. Czy warto zainwestować w domową siłownię?


Odkąd zaczęłam pracę na studiach i usiadłam do biura, strasznie się rozleniwiłam. I przytyłam. A potem kupiłam samochód, co też nie ułatwia ruchu, choć znacznie przyspiesza przemieszczanie się. I tak sobie rosłam. Z rozmiaru 32 do 38. Niby tragedii nie ma, ba jest nawet radość, że mogę kupować ciuchy bez ich zwężania, ale przy okazji stałam się galaretką. A jak zobaczyłam, że spodnie w HM w rozmiarze 38 są tak na styk, a tak naprawdę za ciasne (choć 40 za luźna), to się przeraziłam i zyskałam bodziec  do aktywności fizycznej.


Od połowy stycznia zaczęłam ćwiczyć na wioślarzu, który mam w domu. Pierwsze efekty zauważyłam po 2-3 tygodniach regularnego ćwiczenia 3x w tygodniu. Zaczęły mi się pojawiać łydki, bo wcześniej to były proste patyczki. Najbardziej mnie jednak cieszy ujędrnienie ud i tyłka. Mogę spokojnie spojrzeć w lustro i jest zdecydowane lepiej. Jeszcze muszę popracować nad wewnętrzną częścią ud, ale już nie jestem chodzącym cellulitem, choć ten nadal jest.


SKĄD BIORĘ CHĘCI DO REGULARNYCH ĆWICZEŃ


Ćwiczenia fizyczne nie dają mi poczucia szczęścia, dodatkowej energii. Ba, przez pierwszy miesiąc byłam bardzo zmęczona. Ćwiczę, bo to jedyna droga do ujędrnienia ciała. Przychodzę z pracy, przebieram się i siadam na wioślarza. Nie zastanawiam się czy mi się chce, bo mi się nie chce, ale weszło mi to już w nawyk i robię to z automatu. Tak jak z myciem włosów, którego nie lubię.

Dodatkowo ruszam tyłek i chodzę na spacery. Jak jest ładna pogoda, bo w deszcz nie będę chodziła! Zawsze to dodatkowy ruch i dotlenienie organizmu.

Zdjęcie idealnie oddaje mój stan umysłu: może i poruszam tyłek, ale najlepiej mi z nogami do góry i na kanapie.

CZY WARTO KUPIĆ DOMOWĄ SIŁOWNIĘ


Dla mnie jest to  świetne rozwiązanie, bo:
  • nie muszę nigdzie dodatkowo jeździć po pracy,
  • mogę ćwiczyć w skarpetkach, nie lubię ćwiczyć w butach, bo mi nie wygodnie,
  • nie mam kolejki do sprzętu, nikt mi obok nie sapie i nie śmierdzi, a w tv leci to co ja lubię,
  • od razu po ćwiczeniach mogę wskoczyć pod swój własny prysznic, a nie korzystać z publicznego, który często jest otwarty i kąpie się w obecności innych kobiet. No i ja bez okularów nie widzę. Nie jestem w stanie korzystać z nowych miejsc, gdy wcześniej nie zrobię dobrego rozeznania i nie nauczę się nowego miejsca, a nie lubię chodzić w soczewkach. Oczywiście mogę się wykąpać w domu, ale nie lubię jeździć spocona. 

Spory czas temu, jeszcze jak mieszkałam pod Poznaniem, miałam w domu orbitrek i atlas, choć atlas był głównie mego Mężczyzny. Efektów po orbitreku jako takich nie zauważyłam, poprawiła mi się kondycja, ale nic więcej. Za to, gdy ćwiczyłam z Mel B to moje ciało się zmieniało i jej ćwiczenia polecam. Orbitreka porzuciłam ostatecznie przed przeprowadzką, bo zwiększyłam obciążenie i obciążyłam kolano. Atlas jakoś mi nie podpasował, był fajny, ale to nie to.


W tej chwili mam wioślarza i nie zamierzam kupować żadnego dodatkowego sprzętu, bo nie mam na to miejsca, a sam w sobie jest na tyle rozwojowy, że mi wystarczy na długie miesiące. Nie mam potrzeby kupowania sztang, bieżni i innych takich. Nie jestem typem sportowca i bym tego nie wykorzystała. Nie zależy mi na tym, aby być mega umięśniona i wysportowana, a na tym, aby być jędrną. Ćwiczenia na wioślarzu dają lepsze i szybsze efekty niż Mel B, acz mam w planie zmienić plan treningowy i do 3 interwałowych na tydzień dodać 3 z Mel B, ale się zbieram do tego ja pies do jeża.


Ważne, aby dobrać sprzęt do swoich preferencji i efektów jakie chce się osiągnąć. Pochodzić na siłownie i zobaczyć co pasuje, co nie, co czym można osiągnąć. Czy wystarczą ciężarki do ćwiczeń z dziewczynami na YT i mata, czy najlepsza będzie bieżnia, czy rowerek. Uważam również, że od początku nie warto kupować najwyższej klasy sprzętu, ale nie należy przesadzić i kupować sprzętu z marketu z bułkami.  Warto sprawdzić czy ćwiczenia w domu jest to coś dla nas. A jak się nie sprawdzi to zawsze można opchnąć sprzęt na OLX, kupić karnet na siłownię lub lepszy sprzęt.



UTRATA WAGI


Wagowo straciłam niewiele, niecałe 3 kg, acz zmieniam nawyki żywieniowe od lutego (ćwiczę od stycznia). Wprowadziłam sporo owoców do swojej diety. Z warzywami idzie mi gorzej, bo ich nie lubię, ale stanowczo zmniejszyłam ilość wchłanianych słodyczy. Pozwalam sobie na kawałek ciasta, burgera, bo bez przesady, ale głównie skupiam się na tym by jeść regularnie i nie dopuszczać do wygłodzenia się. W rozciągniętych spodniach w rozmiarze 36 już nie wylewa mi się brzuch, a delikatnie boczki, jest lepiej, acz do celu daleko. Ideał to waga 50 kg, bardzo zadowolona będę z 52 (czyli jeszcze 5), a tak naprawdę mi chodzi o to, aby majtki mi się nie wrzynały w boczki. 


Z jedzeniem w ogóle mam największy problem, a to ono wpływa na wagę, bo jestem mega wybredna, kocham cukier i tłuszcz, nie lubię jedzenia z mikrofalówki ani z lodówki, a i nie przepadam za gotowaniem. Największy problem mam z obiadami, póki co najbardziej mi pasuje opcja zupa. Ostatnio strzeliłam fantastyczną cebulową. Ciekawe kiedy mi się znudzi.


Nie chcę żadnej diety cud, która pozwoli mi zrzucić nadprogramowe kilogramy w 2 miesiące, bo wiem, że nie utrzymam diety. Nie przytyłam w ciągu 2 miesięcy, a raczej w ciągu kilku lat, więc daję sobie więcej czasu na spokojne zrzucanie kilogramów i zmianę przyzwyczajeń jedzeniowych.

---

Jeżeli znasz jakieś fajne blogi poświęcone gotowaniu w wersji fit, ale bez jakiegoś mega jobla i liczenia każdej kalorii to będę wdzięczna za zostawienie namiarów, bo ja totalnie zielona jestem w blogach niekosmetycznych.

Cześć! Mam na imię Ewa. Mój blog to miejsce, gdzie pokazuję kosmetyki, głównie te do pielęgnacji. Moja skóra długo zmagała się z trądzikiem, obecnie mam 32 lata i nadal jest ona problematyczna. Nie szaleję z makijażem, kocham beże i brązy. Czasem przełamię to czerwienią, ale bez przesadyzmu;) Uwielbiam pięknie pachnące wnętrza i kawę z mlekiem. Mam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej!

29 komentarzy:

  1. Widzę że nie tylko ja się biorę za siebie ;). U mnie jakoś łatwiej z dietą ale ruszyć tyłka mi się nie chce ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z dietą mam problem, bo jestem łakomczuchem:(

      Usuń
    2. Ja zaczynam jogę, mata, kostki i wygodny strój no i YT i cały świat jogi przede mną :)

      Usuń
    3. Trzymam kciuki za długą znajomość!:)

      Usuń
  2. Moze nie blog, a instagram : makeheelshigher :) cudowne pomysly! i duzo slodkosci

    OdpowiedzUsuń
  3. ja z tych, co wolą ciężarki i matę, i inne ćwiczenia każdego dnia :]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię monotonię w ćwiczeniach. Jak coś mi się spodoba to mogę non stop:)

      Usuń
  4. Też próbuję zrzucić ostatnio kilka kilogramów, ale póki co bezskutecznie :/ Podobnie jak Ty uwielbiam słodycze i dobre jedzonko, a jestem typowym kanapowcem. Do tego jakiś czas temu wykryto u mnie niedoczynność tarczycy i to wszystko nie ułatwia zadania. Mój jedyny sukces na razie to wyeliminowanie batonika w pracy na drugie śniadanie. Ale pocieszam się, że to już coś i małymi kroczkami może w końcu dojdę do celu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś moją blogową siostrą!:)) Ostatnio non stop słyszę info, że u kogoś wykryto niedoczynność. Ja odkąd zmieniam dietę jem do syta np. owoce, lekką zupę i na długo mi wystarcza, a w ramach słodyczy np. fit babeczkę (będzie przepis na blogu) albo wypiję słodkie kakao:)

      Usuń
  5. Sama planuję powrócić do ćwiczeń, ale pewnie dopiero od maja, bo nie dość, że studiuję to jeszcze w tym roku poprawiam maturę i nie mam na to kompletnie czasu teraz. Ogólnie niestety, ale na studiach moim zdaniem bardzo ciężko trzymać się zdrowych nawyków, jakoś nigdy nie chce mi się zabierać jedzenia z domu na cały tydzień a wiadomo, często kończy się zajęcia późno wieczorem i je się coś na szybko. Od maja do sierpnia super się trzymałam regularnych treningów i zdrowego odżywiania, miesiąc przed końcem wakacji niestety złapałam małą kontuzję i zaprzestałam tego wszystkiego.. Mam nadzieję, że w tym roku się uda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłam na studiach aktywna, ciągle gdzieś chodziłam, zdarzały mi się prace fizyczne, a jak usiadłam to ruch umarł. Ja właśnie złapałam kontuję na orbitreku, ponad rok miałam przerwy i teraz jadę na delikatnym obciążeniu, aby nic sobie nie przeciążyć.
      Trzymam kciuki za powrót do ćwiczeń i za maturę!

      Usuń
  6. Ja też niedawno się wzięłam za ćwiczenia. Zdrowo jadłam już wcześniej przez ciążę i karmienie piersią. Ale musiałam przerwać ćwiczenia (tzn. te na brzuch) bo okazało się, że to, co brałam za rozchodzenie się tłuszczu na moim (subiektywnie) wielkim brzuchu to rozstęp mięśnia o . O

    Co do cukru - sądziłam, że nie dam rady nie jeść słodyczy, a okazało się, że wystarczy jeść regularnie i tak, żeby się najeść i jakoś idzie :D Oczywiście słodkich potraw nie liczę jako słodycze :D Polecam bloga funeatfit.blog.pl :) Głównie słodkie przepisy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za polecenie:) Trzymam kciuki za brzuch coby się ogarnął!

      Usuń
  7. Tylko Myszy to takie leniuszki?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nie patrzę nigdy nie utratę wagi ani przybieranie Na wadze tylko na wymiary ciała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mój główny cel to brak boczków:D jak to będzie przy 53 to też będzie ekstra!:)

      Usuń
  9. Siłownia w domu to fajna opcja, ale nie dla mnie. Na siłownię łatwiej jest mi się zebrać i poćwiczyć skoro już się wybrałam. Zmiana miejsca fajnie pozwala oczyścić umysł. Co do pryszniców publicznych to też ich nie lubię więc raczej ich unikam w miarę możliwości :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się ciężko ruszyć, szczególnie w tygodniu, za to w domu jakoś się ogarniam i daję radę ćwiczyć:)

      Usuń
  10. Mi się marzy własna bieżnia. Z chęcią chodziłam na siłownię pobiegać, ale z czasem: a) szkoda mi kasy na karnet, b) dużo czasu zajmuje mi spakowanie się, dojazd, przebranie, wysiłek właściwy, przebranie z powrotem, powrót, kąpiel - bieżnia w domu to by było tylko przebranie - wysiłek - kąpiel... c) ciężko mi zmobilizować się do wyjścia z domu gdy nie muszę - gdybym miała bieżnię w domu, myślę że łatwiej byłoby mi na nią wskoczyć tak chociaż na pół godzinki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie dojazd, mycie... a ta to kilka wymówek mniej, choć u mnie były długie tygodnie, gdy orbitrek się tylko kurzył;)

      Usuń
  11. damn, też powinnam się za siebie wziąć, ale ciągle odkładam i odkładam. A tu mnie kolno boli, a tu mam okres, a teraz się nażarłam i nie mogę przecież taka nażarta ćwiczyć :DD

    OdpowiedzUsuń
  12. I u mnie głównym problemem jest jedzenie - uwielbiam słodycze, chrupki i przede wszystkim boczek... Odkąd jestem w Polsce, czyli 3 miesiące, przytyłam już niespełna 4 kg (wcześniej podczas pobytu w Norwegii i UK udało mi się łącznie zrzucić ok. 7kg). Na szczęście pogoda zrobiła się wiosenna, to i ruszać mi się trochę zachciało - w domu mały fitness, poza domem bieganie (chociaż z tym idzie mi dość opornie i bardzo nieregularnie...;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham boczek! Chipsy przestałam jeść, bo mnie straszni bolał brzuch po nich:( Trzymam kciuki za zrzucanie kilogramów!

      Usuń
  13. Możemy podać sobie ręce. Ja w zeszłym roku razem z mężem zapodałam wielki reżim żarciowo-sportowy: zimą ruszyła siłownia (domowa, z szafy, też polecam to rozwiązanie :D) i restrykcyjna, niesmaczna, ale skuteczna dieta, potem na wiosnę dołączyły biegi (nienawidzę biegać, ale mam strasznie marne cardio), aż dokulaliśmy się do sezonu górskiego i zasuwaliśmy po górach jak wściekli. Z całego tego planu kocham jedynie góry, a i tak było mi wtedy ciężko, bo a) byłam przemęczona i przećwiczona, b) w czerwcu, czyli na samym początku sezonu górskiego, zaczął się u mnie w głowie dziwny stan oszołomienia, który nie odpuszczał aż do rezonansu we wrześniu (chyba nerwica, ale może i przetrenowanie?). W sierpniu, po tych wielu trudnych tygodniach, weszłam nad Czarny Staw pod Rysami i... rozpłakałam się. Byłam wykończona! Nie chciałam iść wyżej, w ogóle zaczęłam nie znosić moich gór. We wrześniu pojechaliśmy na kilka dni do Gdyni i dopiero wtedy wypoczęłam (choć wciąż było stresująco, bo byłam przed rezonansem, naprawdę myślałam, że mam guza mózgu). A jak odebrałam wyniki badań i oszołomienie przeszło, to odpuściłam ze wszystkim... Przestałam dbać o to idealne jedzenie, pozwalałam sobie na to, co uwielbiam (czyli np. na makarony, no i też mnóstwo słodyczy), przestałam też biegać, chodzić po górach i ćwiczyć siłowo. Psychicznie odżyłam, ale teraz, na koniec zimy, okazało się, że cały zeszłoroczny trud szlag trafił, a ja mam boczki, sadło, przytyłam z 5 kg, źle wyglądam i wcale mi z tym nie jest dobrze. Do siłowni tym razem ciężko było nam się zmusić (zaczęliśmy jeszcze w styczniu), ale jak się zaczęły pierwsze cieplejsze dni, wróciliśmy do biegania. Mój mąż – bo lubi, a ja – bo wiem, że nie wtoczę się na żadną górę z taką kondycją. Zresztą jestem takim beznadziejnym typem, który szybko tyje i baaaaaaardzo wolno chudnie, więc muszę się ruszać, bo inaczej nic z tego. I wiesz co? Też nie jestem typem sportowca. Lubię aktywny wypoczynek, ale nie znoszę ćwiczeń, regularności, wyników. To nie jestem ja i nigdy nie będę. Postanowiłam, że w tym sezonie będzie inaczej. Będzie mniej gór, będę biegać bez konkretnego celu i planu – ot, żeby poprawić to cholerne cardio. Na razie przebiegam 2 km ciągiem i mam dość. I nie przejmuję się. W temacie diety zrobiłam tyle, że faktycznie staram się jeść zdrowo, ograniczyłam węglowodany, cukier prawie wyeliminowałam (chlip chlap chlup, na otarcie łez – cola zero) i postanowiłam, że... POCZEKAM. Będę jeść zdrowo i unikać niezdrowego, będę biegać jak ostatnia sierota i dużo spacerować aż do jesieni i... nie ma bata, to MUSI zadziałać. Pewnie potrwa wieki, ale reżim zdecydowanie nie jest dla mnie :(.

    Trzymam za Ciebie kciuki! A właściwie... za nas :). To trudny temat, ale do ogarnięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Internet jest teraz tak pełen smacznych i zdrowych przepisów, że aż szkoda się katować tymi niesmacznymi :-D

      Usuń
    2. Agata dziękuję Ci na podzielenie się swoją "historią"! I o mamo, dobrze, że się skończyło na panice, a nie na poważnym wyniku tomografu.
      Ja właśnie dlatego też chce na spokojnie. Takie mocne ćwiczenie i ścisła dieta nie są dla mnie naturalne, nie chce robić mega wysiłku organizmowi, ani szoku. Bo wiem, że skończy się to jojo i powrotem do przeszłości.
      Siłownia w szafie brzmi super! Mi ciężko byłoby schować wioślarza do szafy, bo nie mam wolnej szafy;))

      Trzymam kciuki za powrót do formy!

      Usuń

Dziękuję za komentarz! Odpowiadam na każdy i bardzo sobie cenię kontakt z moimi Czytelnikami. Komentować mogą tylko zalogowane osoby.

Nie jest to jednak miejsce na wklejanie linków, wiem jak trafić na stronę autora komentarza. Wszystkie wiadomości z linkami usuwam i nie odwiedzam takich blogów. Jeżeli chcesz, abym odwiedziła Twoją stronę napisz mi maila lub wiadomość na Instagramie.